ul. Dąbrowszczaków 39, I p.
10-542 Olsztyn (mapa)

 

+48 89 527 63 73
+48 504 914 186

PL FR
CPF Olsztyn
moustache

Jak Francja przekazała Amerykanom coś, czego sama nie miała

30 kwietnia 1803 roku Francja sprzedała Stanom Zjednoczonym Luizjanę. Było to terytorium ogromne — od Nowego Orleanu aż po terytorium dzisiejszej Kanady. Zakup niemal podwoił powierzchnię USA, a tereny objęte tzw. Louisiana Purchase odpowiadają dziś za około 25% powierzchni Stanów Zjednoczonych. Cena: 15 milionów ówczesnych dolarów, czyli równowartość około 418 milionów dzisiejszych.

W amerykańskiej narracji to jedna z najlepszych transakcji w historii. Ale czy naprawdę był to aż taki interes? A jeśli tak — to dla kogo? I co właściwie Francja tak naprawdę sprzedała?

Kolonialne marzenie bez pokrycia

Z francuskiej perspektywy Luizjana nie była ani rozwiniętą kolonią, ani źródłem bogactwa. Była raczej cieniem dawnego imperialnego projektu, istniejącym głównie na mapie. Mocarstwa kolonialne przez dekady rozciągały swoje wpływy, opierając się na rytuale: eksplorator w imieniu króla wbijał flagę w ziemię, nominalnie określał jego rozciąganie się pomiędzy określonymi rzekami, górami lub koordynatami geograficznymi i ogłaszał, że oto terytorium należy do określonego państwa. Realnej obecności często tam nie było — ani administracji, ani wojska, ani osadnictwa.

W momencie sprzedaży w 1803 roku Francja faktycznie kontrolowała jedynie Nowy Orlean i okolice delty Missisipi. Reszta Luizjany — rozciągająca się aż po Góry Skaliste — była przestrzenią niezbadanych terytoriów rdzennych ludów, francuskich nazw i hiszpańskich placówek. Indianie z Wielkich Równin nawet nie wiedzieli, że są „poddanymi” króla Francji, większość z nich nigdy na oczy nie widziała Francuza.

Grafika prezentująca Terytorium Luizjany nałożone na współczesne granice USA.
Terytorium Luizjany nałożone na współczesne granice. Źródło: Wikipedia

Imperium bez armii

Luizjana została przekazana Francji przez Hiszpanię zaledwie trzy lata wcześniej, w ramach tajnego traktatu z San Ildefonso. Jednak dla Napoleona, który właśnie przygotowywał się do wojny z Wielką Brytanią, Ameryka przestała być priorytetem. Francja nie miała floty zdolnej zabezpieczyć ten odległy fragment imperium. Osiedla na tych terenach nie przynosiły zysków — przeciwnie, wymagały subsydiów.

Sprzedaż Luizjany była więc decyzją pragmatyczną: nie rezygnacją z rozwiniętej kolonii, ale porzuceniem niewygodnego i kosztownego zobowiązania. Francja oddała nie tyle ziemię, ale prawo do ekspansji. Symbolicznie — sprzedała Stanom Zjednoczonym pozwolenie na uczynienie tych terytoriów „swoimi”, z międzynarodowym błogosławieństwem. Kto z nas nie chciałby na mapie satelitarnej Warmii narysować kilku kresek i sprzedać sąsiadowi za jakąkolwiek sumę pieniędzy prawa do „powiedzenia, że to teraz twoje”.

15 milionów za obietnicę

Z tej perspektywy cena, jaką zapłacili Amerykanie, nie wydaje się przesadnie niska. Otrzymali terytorium, które dopiero trzeba było opanować, zbadać i zasiedlić. Wkrótce po transakcji prezydent Jefferson zorganizował ekspedycję Meriwethera Lewisa i Williama Clarka — pierwsze poważne rozpoznanie ziem, które nominalnie już należały do Stanów Zjednoczonych. To pokazuje, że nawet dla Amerykanów Luizjana była raczej nieznanym horyzontem niż realnym obszarem pod kontrolą.

W praktyce więc USA kupiły kilka kresek na mapie — granice, które dopiero miały zostać wypełnione treścią. Była inwestycja w przyszłość, która oczywiście później została przez USA mistrzowsko przeprowadzona i wykorzystana.

Francuskie ślady wśród bagien

Choć większość terytorium Luizjany została później całkowicie wchłonięta przez amerykański porządek, w jednym miejscu francuskie dziedzictwo przetrwało: w stanie Luizjana. To jedyny stan USA, który nie dzieli się na hrabstwa (counties), lecz na parafie (parishes) — termin odziedziczony po francuskiej strukturze administracyjnej sprzed Rewolucji.

Do dziś można tam znaleźć resztki kulturowego śladu kolonii: kreolską kuchnię, język francuski (choć mocno przekształcony), specyficzną architekturę Nowego Orleanu, katolicką większość i nazwy miejscowości pamiętające czasy francuskiego osadnictwa. Ale to wyjątek — reszta dawnych terenów „Luizjany” została zasiedlona, podzielona i przemianowana zgodnie z potrzebami ekspandującego państwa.

Historia asymetrycznego zysku

Z francuskiego punktu widzenia sprzedaż Luizjany była rozsądnym porzuceniem projektu, który nie miał już przyszłości. Z amerykańskiego — początkiem dynamicznej ekspansji. USA nie kupiły więc gotowego produktu, lecz możliwość przesunięcia swojej granicy na zachód. Dla Francji był to zastrzyk gotówki przed wojną. Dla Amerykanów — klucz do kontynentu. Z dzisiejszej perspektywy wygląda to jak spektakularny interes dla Amerykanów. Ale tylko wtedy, gdy zapomnimy, co tak naprawdę było przedmiotem tej transakcji.

Dominik Sucharzewski

Zanim na mapie Europy pojawiło się Królestwo Francji znane z epoki Kapetyngów, tereny dzisiejszej Francji należały do państwa Franków — jednego z najważniejszych organizmów politycznych w dziejach kontynentu. To właśnie ono, wyrosłe na gruzach upadłego Cesarstwa Rzymskiego, dało początek tradycjom monarchii francuskiej, a jego struktury społeczne i polityczne do dziś są elementami historycznej tożsamości Francuzów. Nie sposób opowiadać o początkach Francji, pomijając takie postacie jak Chlodwig czy Karol Wielki. To nie tylko władcy, ale też bohaterowie legend, kronik i rytuałów, które przez wieki kształtowały wyobrażenie o władzy królewskiej.

Władza, magia i włosy

Co ciekawe, pierwotna monarchia francuska czerpała bardzo dużo z germańskich wierzeń i zwyczajów. W społeczeństwach przedchrześcijańskich powszechne było przekonanie, że władca nie pełni tylko funkcji politycznej, ale także sakralną – był kimś w rodzaju pośrednika między ludźmi a siłami nadprzyrodzonymi. Królowie mieli leczyć bezpłodność, sprowadzać deszcz, chronić przed zarazą – jednym słowem: posiadać „magiczne” zdolności. Gdy zawiedli, bywali bezlitośnie usuwani przez własnych poddanych.

W świecie Franków szczególne znaczenie miały… włosy. Długie, niestrzyżone włosy u władcy były nie tylko symbolem statusu, ale też źródłem jego mocy. Merowingowie nie chodzili do fryzjera. Obcięcie włosów mogło oznaczać utratę prawa do tronu. Wierzono bowiem, że wraz z utratą fryzury znika też magiczna legitymacja do sprawowania władzy.

Nożyczki i miecz

Jedna z najbardziej dramatycznych historii związanych z tą tradycją dotyczy księcia Klodoalda, syna Chlodomera. Po śmierci ojca jego stryjowie – Chlotar i Childebert – postanowili pozbyć się trzech młodych następców tronu, by przejąć władzę. Wdarli się do komnaty, w której przebywali młodzi książęta, i postawili ich przed makabrycznym wyborem: miecz lub nożyce do strzyżenia owiec. Zarówno śmierć, jak i obcięcie włosów oznaczały w praktyce to samo – koniec roszczeń do tronu.

Zrozpaczona babka chłopców, królowa Klotylda, miała powiedzieć: „Lepiej dla mnie, bym zobaczyła ich martwych niż ostrzyżonych, jeśli nie zostaną wyniesieni na królestwo”. Dwaj bracia zginęli, ale najmłodszy – Klodoald – sam ściął sobie włosy. W ten sposób symbolicznie „umarł” jako kandydat na króla, ale uratował swoje życie. Został pustelnikiem, a z czasem świętym Kościoła katolickiego. Dziś jest znany jako św. Klodoald.

Jak ściąć dynastię?

Zwyczaj ten przetrwał aż do końca rządów Merowingów. Gdy w połowie VIII wieku Pepin Krótki obala ostatniego z dynastii – Childeryka III – nie skazuje go na śmierć. Zamiast tego… obcina mu włosy i wysyła do klasztoru. To wystarczyło. Dla ludzi epoki taki gest miał realną moc – był ostateczny, wiążący i symboliczny.

Z dzisiejszej perspektywy może to wyglądać jak średniowieczna fanaberia, ale w kontekście epoki był to akt wręcz „humanitarny” – nie trzeba było przelewać krwi, by pozbawić kogoś tronu. Wystarczyły nożyczki.

Nie wszędzie jednak taki rytuał miał moc prawną. Wizygoci w dzisiejszej Hiszpanii nie zostawiali rzeczy przypadkowi – buntownicy byli nie tylko strzyżeni, ale nawet… skalpowani (dawało to pewność, że włosy nie odrosną), jak w przypadku duksa Pawła, który sprzeciwił się królowi Wambie. Z kolei w anglosaskiej Northumbrii (dzisiejsza Anglia) zdetronizowany Osred II ukrywał się przez dwa lata, aż włosy mu odrosły – i wrócił, by ubiegać się o tron. Tam włosy też miały znaczenie – ale nie aż tak ostateczne, jak dla Franków.

Koniec magicznych włosów

Zwyczaj przypisywania włosom mocy wygasł dopiero wraz z postępującą chrystianizacją państwa Franków. Kościół stopniowo wypierał elementy pogańskich wierzeń, choć wiele z nich w jakiejś formie przetrwało w ceremoniach i symbolice. Elementy dawnych rytuałów obecne były jeszcze w obrzędach koronacyjnych królów Francji – aż do czasów Rewolucji Francuskiej.

Ale o tym – opowiem innym razem.

Dominik Sucharzewski

Nie jest to oficjalna broszura ani tradycyjna mapa, ale jest to przewodnik turystyczny pełen ulubionych miejsc Olsztyna dwójki młodych osób: Emmy, Francuzki, która była wolontariuszką EKS w Centrum Polsko-Francuskim w roku szkolnym 2021/2022 oraz Piotra, odbywającego praktyki studenckie również w Centrum, latem 2022. Znajdziecie tu również kilka ciekawostek na temat historii i wydarzeń.

Na pytanie o to co najbardziej kojarzy nam się z Francją, niektórzy bez wahania odpowiedzieliby wieża Eiffla. Została otwarta 31 marca 1889 r. na Polach Marsowych. Wraz ze swoim powstaniem stała się nie tylko najwyższą budowlą na świecie, ale także obiektem kontrowersji. Jakie tajemnice skrywa budowla nazywana „Żelazną Damą”?

Wieża została skonstruowana według projektu Gustave’a Eiffla, chociaż tak naprawdę jej pomysłodawcami byli jego pracownicy, Maurice Koechlin i Émile Nouguier. Jej konstrukcja miała poprowadzić do przyszłości i być znakiem nowej epoki dla Francji. Ważyła 9 tysięcy ton, a jej wysokość wynosiła wtedy 300 metrów. Obecnie jest to 330 metrów w związku z umieszczonymi na niej antenami. Chociaż zależnie od temperatury wartość ta zmienia się o 18 centymetrów.

Celem jej powstania była paryska Wystawa Światowa. Jest to cykliczna ekspozycja, podczas której prezentowany jest dorobek kulturalny, naukowy i techniczny krajów z całego świata. Wieża miała, więc za zadanie pokazać zaawansowanie techniczne i inżynierskie Francji oraz gotowość do roli lidera w Europie. Oprócz tego jej otwarcie odbyło się podczas obchodów stulecia Wielkiej Rewolucji Francuskiej, co dodaje jej dodatkowej symboliki.

„Opuszczam Paryż, gdyż obmierzła mi ta wieża!” – Guy de Maupassant

Już w czasie budowy doszło do protestów przeciwko budowie obiektu. 14 lutego 1887 w gazecie Le Temps ukazał się „Protest artystów”, podpisany przez artystyczną społeczność Paryża, która martwiła się, że przyćmi ona inne budowle miasta takie jak Sainte-Chapelle czy katedra Notre-Dame. Émile Zola, autor powieści Germinal, napisał o niej: „barbarzyńska masa merkantylnego płodu zmiażdży Notre-Dame”. Z kolei Guy de Maupassant przyznał, że jadał codziennie w restauracji mieszczącej się na wieży Eiffla tylko dlatego, że to jedyne miejsce, z którego jej nie widać. Protestowały również niższe warstwy społeczne, które bały się, że wieża runie i zabije wielu ludzi.

Nie dość, że głos ludności nie był wysłuchany to jeszcze paryżanie zostali oszukani przez władzę. Tak jak budowle z wcześniejszych edycji wystaw, np. Palais de l’Industrie, miała zostać ona rozebrana w ciągu 20 lat. Tak się jednak nie stało. Eiffel nie chciał dopuścić do rozbiórki, dlatego założył tam laboratorium meteorologiczne, a później przed rozbiórką ocaliła ją funkcja telegrafu bezprzewodowego, dzięki której Paryż kontaktował się z posterunkami na granicy z Niemcami podczas I wojny światowej.

Wieży nie pokonał nawet najazd nazistów w czasie II wojny światowej. W czasie walk z aliantami, Hitler nakazał zburzyć całe miasto łącznie z wieżą, ale jego rozkaz został zignorowany. Zdawać by się więc mogło, że dzieło Gustave’a Eiffla przetrwa wszystko.

Niezależnie od opinii Wieża Eiffla pozostaje symbolem Francji i nieodzownym punktem w czasie wycieczki do Paryża. Można przyznać, że na dobre zadomowiła się już w panoramie miasta. Dodatkowo stała się ona elementem kultury i inspiruje artystów na całym świecie. Nie sposób wyobrazić sobie już Paryż bez jego Żelaznej Damy.

Autor: Aleksandra Świnoga

Od dawna mieszkanki Paryża uważane są za najbardziej stylowe kobiety na świecie. Kto mógłby oprzeć się eleganckiej niewymuszonej nonszalancji z odpowiednią dozą szyku? Czas odkryć co tak naprawdę stoi za magią ich ponadczasowego wyglądu. 

Podstawa garderoby idealnej:

Jeansy – te idealne nie są zbyt szerokie ani zbyt dopasowane. Można je założyć zawsze, wszędzie i do wszystkiego, i nigdy nie wyjdą z mody.

Biała koszula – ponadczasowa klasyka. Nie trzeba zakładać jej tylko od święta, ale i na co dzień. Nie wymaga nadmiernej stylizacji, a właśnie to cenią mieszkanki Paryża.

Zwykły biały t-shirt – dobrej jakości, delikatny w dotyku, lekko prześwitujący, z bawełny bez dodatków. Czy można wyobrazić sobie większy luksus? 

Mała czarna – sukienka wylansowana przez francuską kreatorkę mody Coco Chanel, więc bliska sercu paryżanek. Jest idealna na wszystkie okazje, bo nigdy nie popełnisz w niej modowego faux pas. Wystarczy założyć do niej szpilki, aby osiągnąć efekt wow!

Okulary przeciwsłoneczne – zawsze znajdzie się powód, żeby je założyć. Rażące światło, ciężka noc, opuchnięte oczy czy może chęć stworzenia wokół siebie aury tajemnicy? 

Kaszmirowy sweter – bo „jeśli w garderobie ma być tylko jeden sweter, powinien być z kaszmiru”. Spokojnie, nie trzeba płacić za niego fortunę, można kupić go też w sieciówce. Jest idealny, ponieważ wkładasz go i czujesz, jak otula cię jak kocyk.

Marynarka – sztuczka na dni, kiedy nic się nie chce, a jednak trzeba jakoś wyglądać. Doda ona szyku każdej stylizacji, a jej właścicielce pewności siebie.

Długi trencz – może nie uchroni przed zimnem w chłodny dzień, ale za to doda rumieńców na policzkach.

Czarny kolor – W szafie paryżanki króluje przede wszystkim kolor czarny. Nie ma to nic wspólnego z żałobą. Przeciwnie to elegancki kolor, który przypomina jej długą i szaloną noc. Oprócz tego to kolor, dzięki któremu nikt nie zarzuci jej braku stylu czy szyku. Czerń jest dla niej jak schronienie przed błędem. Czuje się w niej bezpiecznie i wygodnie. Najważniejsze: nikt nie powie jej przecież, że czerń jest w złym smaku.

Paryżanka nie goni za trendami. Nie zależy jej, żeby wyglądać jak z Instagrama, nie kupi najnowszych butów, ponieważ pojawiły się w najnowszym wydaniu Vogue’a oraz nie interesuje ją „it-bag”, czyli najmodniejsza torebka tego sezonu. Woli ona postawić na ponadczasowość albo na rzecz z charakterem, którą znalazła ostatnio w sklepie z używaną odzieżą lub szafie babci. Przecież Coco Chanel mawiała: „Moda przemija, styl pozostaje”.

Ikony paryskiego stylu. To właśnie tymi kobietami inspirują się dobierając swoje stylizacje. Każda z nich jest inna, ale każda uosabia paryski styl. Wśród tzw. „ikon” znalazły się między innymi: 

Brigitte Bardot – piękna i kobieca

Catherine Deneuve – muza Yves’a Saint Laurenta

Charlotte Gainsbourg – artystyczna dusza

Vanessa Paradis – boho elegancja

Jeanne Damas – dziewczyna z Instagrama

Autor: Aleksandra Świnoga

Paryż znany jest pod wieloma imionami jak miasto miłości lub stolica mody. Miasto z kilkunastowieczną historią, założone jeszcze przez Celtów w III wieku p.n.e., zostało stolicą Francji za panowania króla Franków, Chlodwiga I w VI wieku. Paryż od setek lat jest dla wielu źródłem inspiracji i pewnego rodzaju ziemią obiecaną. Miasto pojawia się we wszystkich formach sztuki, we wszystkich zakątkach Ziemi, ale co sprawia, że jest ono tak wyjątkowe ? Nie będę starał się rozwiązać tej zagadki ani nikogo przekonywać czy tak naprawdę jest, natomiast, zapraszam na wycieczkę po XIX-stowiecznym Paryżu widzianym okiem Stanisława Wokulskiego, głównego bohatera z „Lalki” Bolesława Prusa.

Tak, jak już wspomniałem, Paryż ma dość długą historię. W mieście znajdują się liczne zabytki z różnych epok historycznych, przedstawiające różne style architektoniczne. Stanisław Wokulski, który przybywa do Paryża po zawodzie miłosnym, początkowo jest obojętny, jednak miasto i nowo poznani ludzie tchną nadzieję i rozbudzają na nowo pasję w mężczyźnie.

Najbardziej poruszyła go logika i układ miasta: 

„Tylko jeden człowiek, i w dodatku genialny człowiek, może wytworzyć jakiś styl, jakiś plan — myślał. – Ale żeby miliony ludzi, pracujących przez kilka wieków i niewiedzących jeden o drugim, wytworzyło jakąś logiczną całość, jest to wspaniałe.”

Według Wokulskiego miasto przypominało żyjący organizm:

“(…) oś krystalizacji miasta podobna jest do olbrzymiej gąsienicy (mającej prawie sześć wiorst długości), która znudziwszy się w Lasku Vincennes poszła na spacer do Lasku Bulońskiego. Ogon jej opiera się o plac Bastylii, głowa o Łuk Gwiazdy, korpus prawie przylega do Sekwany (…)”

Paryż w „Lalce” przedstawiony jest jako miasto pozytywistyczne, postawione w opozycji z Warszawą, która przechodziła okres przemian przemysłowych, które dawno już przeszły we Francji.

Na zasadzie kontrastu zestawione zostało m.in. bogactwo miasta:

„Opera?… – myśli Wokulski. – Ależ tu jest więcej marmurów i brązów aniżeli w całej Warszawie!…”

” Wokulski idzie dalej i z największą uwagą przypatruje się kamienicom Cóż tu za sklepy!… Najlichszy z nich lepiej wygląda aniżeli jego, który jest najpiękniejszym w Warszawie. Domy ciosowe; prawie na każdym piętrze wielkie balkony albo balustrady biegnące wzdłuż całego piętra”.


Społeczeństwo w Paryżu ludzie byli pełni pasji, pracowici, szczęśliwi: 

” Praca nad szczęściem we wszystkich kierunkach — oto treść życia paryskiego. Tu przeciw zmęczeniu zaprowadzono tysiące powozów, przeciw nudzie setki teatrów i widowisk, przeciw niewiadomości setki muzeów, bibliotek i odczytów. Tu troszczą się nie tylko o człowieka, ale nawet o konia dając mu gładkie gościńce; tu dbają nawet o drzewa, przenoszą je w specjalnych wozach na nowe miejsce pobytu, chronią żelaznymi koszami od szkodników, ułatwiają dopływ wilgoci, pielęgnują w razie choroby.”

„Francuz, gdy coś wytwarza, dba naprzód o to, ażeby dzieło jego odpowiadało swemu celowi, a potem, ażeby było piękne. I jeszcze nie kończąc na tym troszczy się o jego trwałość i czystość. Prawdę tę stwierdzał Wokulski na każdym kroku i na każdej rzeczy, począwszy od wózków wywożących śmiecie do otoczonej barierą Wenus milońskiej. Odgadł również skutki podobnego gospodarstwa, że nie marnuje się tu praca: każde pokolenie oddaje swoim następcom najświetniejsze dzieła poprzedników dopełniając je własnym dorobkiem.”

Pierwszy raz nasz bohater spotkał się, z tym że miasto mogło być aż tak różnorodne: 

„Oto miasto — myślał — w którym więcej przeżyłem w ciągu jednej godziny aniżeli w Warszawie przez całe życie… Oto miasto!…”

A ludzie w nim tak różnorodni:

“(…) gdzie znajdują się poszukiwacze skarbów, najemni obrońcy honoru, dystyngowane damy, które handlują tajemnicami, kelnerzy rozprawiający o chemii i chemicy, którzy chcą zmniejszyć ciężar gatunkowy ciał…”

Brzmi tak jak Arkadia, ale Prus opisywał miasto ze swoich obserwacji. Nie próbował go idealizować. Miasto było dobrze rozwinięte, zadbane i wiecznie żywe. Przy zestawieniu z Warszawą trzeba rzec, że wyprzedzało je pod wszystkimi kryteriami. Jak to możliwe ?

Wokulski znalazł odpowiedź, co sprawia, że Paryż jest, jaki  jest, mianowicie:

” Raz będąc w obserwatorium rzucił okiem na klimatyczną mapę Europy i zapamiętał, że średnia temperatura Paryża jest o pięć stopni wyższą aniżeli Warszawy. Znaczy, że ów Paryż ma rocznie więcej o dwa tysiące stopni ciepła aniżeli Warszawa. A że ciepło jest siłą, i to potężną, jeżeli niejedyną siłą twórczą, więc… zagadka rozwiązana…”

Nie wiem, czy się zgadzacie, ale coś w tym jest, a w coś trzeba wierzyć. Wokulski był o tym święcie przekonany, jednak uczucie było silniejsze i wrócił on do Warszawy, do Izabeli, żeby o nią walczyć.

 

Centrum Polsko-Francuskie Olsztyn

Autor: Piotr Wójcicki

Nie tylko Rose, którą w filmie „Titanic” zagrała Kate Winslet, zamarła z wrażenia kiedy Cal (Billy Zane) podarował jej, jako prezent zaręczynowy, błękitny diament – “Le coeur de la mer” – królewską biżuterię francuską. Prawdą jest, że pod koniec XVII wieku Ludwik XIV nabył cenny kamień przywieziony przez francuskich podróżników z wyprawy do Indii, natomiast trzeba zwrócić uwagę, że kamień naprawdę nosi nazwę “Hope”. James Cameron zainspirował się historią diamentu, który uważany jej za „przeklęty”, jednakże nie zatonął on na pokładzie statku, co więcej, nigdy go tam nie było. 

Odkrycie cennego kamienia

Wracając do początków, diament został odkryty przez francuskiego badacza Jean-Baptiste Taverniera w Indiach w XVI wieku. Był to największy ze znalezionych kamieni, w obecnym systemie metrycznym byłoby to 115 karatów. Został przetransportowany wraz z innymi do Francji, gdzie dotychczas największym powodzeniem cieszyły się perły, mimo to, drogocenna biżuteria od razu przypadła panującemu monarsze do gustu. Król słońce nabył tenże diament wraz z wieloma innymi i wyznaczył nowe tendencje modowe, ale to „Hope” pozostał jego ulubionym. Po oszlifowaniu nazywany był błękitnym „diamentem korony francuskiej” (diamant bleu de la couronne).

Przyciągał on uwagę nie tylko przez wielkość, ale także ciemnobłękitną barwę. Jest to jeden z najrzadziej pojawiających się kamieni w przyrodzie, co jeszcze bardziej podkreśla jego wyjątkowość, jednakże oprócz piękna, wiąże się z nim straszna legenda:

Zbójcy ukradli naszyjnik z pomnika bogini hinduskiej Sitâ’y, za co zostali ukarani uderzeniem pioruna. Od tamtej pory, każdy następny właściciel tejże biżuterii miał zostać ukarany

Właściciele „Hope

Pierwszym posiadaczem, a w tym przypadku posiadaczką, którą spotkał tragiczny koniec była Maria Antonina, ostatnia królowa francuska przed rewolucją, ścięta w jej trakcie. W tym przypadku ciężko zrzucić winę jej końca na klątwę, ale potem sytuacja jej następców się nie poprawiła.

W czasie Rewolucji diament zniknął i w 1813 roku pojawił się w Londynie, zanim został zakupiony, uległ kolejnemu oszlifowaniu;  o wadze 45,52 karatów i owalnym kształcie został nabyty po kilku latach przez jedną z najbogatszych rodzin na starym kontynencie – Hope (stąd też bierze się jego nazwa) – którą doprowadził do ruiny finansowej. Kamień w tej formie istnieje do dziś, jednakże w XX wieku jego właściciele zmieniali się bardzo często, m.in. w jego posiadanie wszedł jubiler Pierre Cartier.

Monsieur Cartier miał ogromny problem, aby znaleźć kupca na naszyjnik, ponieważ wszyscy wiedzieli, jaki los spotkał jego poprzedników, ale po długich poszukiwaniach kupiec został znaleziony. Amerykańska miliarderka Evalyn Walsh McLean oczarowała się biżuterią i chciała wszystkim udowodnić, że nie ma żadnej klątwy. Przez kilka lat był spokój, jednakże była to cisza przed burzą. W krótkim odstępie czasu: najpierw zmarł jej syn, później córka, a do tego wszystkiego rozwiodła się z mężem. Kobieta próbowała odsprzedać naszyjnik, ale bezskutecznie. Po utracie dzieci zmarła niedługo później.

Obecnie naszyjnik znajduje się w muzeum historii naturalnej w Waszyngtonie i jest drugim, po Mona Lisie, najczęściej oglądanym dziełem sztuki. Hope oraz dwa inne diamenty: Orłow i Czarny Orłow; są uważane za przeklęte kamienie. Nie wiadomo, ile jest w tym prawdy, może po prostu właściciele mieli pecha, jednakże istnieje jedna uniwersalna prawda, która ich dotyczy: są piękne.

Centrum Polsko-Francuskie Olsztyn

Autor: Piotr Wójcicki

Pierwsze wzmianki o mitycznym stworze, który przypomina krzyżówkę smoka z wężem, odsyłają nas jeszcze do Starożytności, ale my skupimy się na tej wersji Średniowiecznej, francuskiej. 

Upiorna kreatura, zamieszkiwała nad brzegami Sekwany, w niektórych wersjach mawiają, że zionęła wodą, w innych, że ogniem, jedno jest pewne, siała terror. Swoimi pazurami rozszarpywała ludzi, a także niszczyła plony. Wszystko zmieniło się, gdy w Rouen pojawił się św. Roman, nowy biskup. 

Tylko za pomocą znaku krzyża udało mu się ujarzmić bestię, a co było dalej, to znamy dwie wersje historii. Pierwsza, że jego ciało zostało spalone, ale nie spłonęła jego głowa, którą przymocowano do pali; miało to służyć, jako przedmiot chroniący od zła i grzechu. Natomiast druga wersja, mówi, że całe ciało zmieniło się w kamień, cel użycia był taki sam.

Jedno jest pewne, gargulce zostały w Rouen, a nawet stały się symbolem architektury francuskiej. Można je znaleźć, tak samo, jak chimery na między innymi katedrach. Mają głównie funkcję ozdobną, ale są wykorzystywane również jako rynny. Następnym razem przyjrzyjcie się uważnie.

Centrum Polsko-Francuskie Olsztyn

Afera naszyjnikowa Gargulec Guignol Historia Klątwa Konflikt książka Kuchnia Lalka Lyon Maria-Antonina marionetka Naszyjnik Paryż Rouen Wypieki Św.Roman

Autor: Piotr Wójcicki

Chyba wszyscy wiedzą, że Francuzi uwielbiają produkty z piekarni i z cukierni, a pop kultura doprowadziła, że wszyscy romantycy chcieliby zjeść croissants nad Sekwaną, może przy okazji skusiliby się też na pain au chocolat… zaraz pain au chocolat czy chocolatine? W Paryżu usłyszy się tę pierwszą wersję, ale nie znaczy to, że w całym państwie używa się tego samego nazewnictwa. Zdecydowana większość Francuzów używa nazwy pain au chocolat, jednakże zaraz udowodnię, że nazwa chocolatine jest tą poprawną.  

Zaczynając od aspektu kulinarnego, czyli w tym przypadku tego najważniejszego, zauważymy, że słowo pain, czyli chleb, a w tym przypadku bułka, nie mają nic wspólnego z wyrobem, o który toczy się spór. Mianowicie, ciasto, z którego robi się pain au chocolat przypomina to do croissants, a ciężko to porównać to wspomnianego już pain.

Co więcej, szukając w kronikach i innych źródłach historycznych, termin chocolatine pojawił się dużo wcześniej, bo już na początku XIX wieku. Silna zażyłość między Francją i Austrią doprowadziła do wielu wymian kulturowych, w tym tych na poziomie kulinarnym. Kiedy Francuzi usłyszeli Austriaka mówiącego schokoladencroissant przekształcili to na swoją chocolatine, a to właśnie stąd Francuzi zaczerpnęli inspirację do opracowania przepisu. Jest to dobry moment, żeby zwrócić uwagę, na to, że krążąca po internecie informacja, że nazwa wywodzi się od angielskiego chocolate in to fake news. 

Paradoksalnie, poprawna nazwa została zdominowana przez określenie, które przyszło później i mimo licznych prób unifikacji, to Francuzi nadal spierają się o to samo (i na pewno będą jeszcze bardzo długo), a my zastanówmy się, czy naprawdę liczy się to, jak coś smakuje, czy jak się nazywa. 

Niestety nie możemy podzielić się z Państwem wyrobami przez ekran, ale na rozbudzenie apetytu przesyłamy piosenkę Joe Dassin o pain au chocolat własnie, to znaczy o chocolatine… a zresztą, po prostu posłuchajcie!

Autor: Piotr Wójcicki

Centrum Polsko-Francuskie Olsztyn

Autor: Piotr Wójcicki

”Królowa deficyt”, to jeden z wielu przydomków, który został nadany ostatniej królowej Francji przed Wielką Rewolucją Francuską. Utrzymywanie dworu w pałacu królewskim w Wersalu było ogromnym wydatkiem dla budżetu królestwa, co budziło gniew opinii publicznej, zwłaszcza negatywnie odbierane były modowe kaprysy Marii Antoniny, ale czy jedna osoba byłaby w stanie wyczyścić królewskie skarbce? Oczywiście, sumy te były przesadzone, a w czasach kryzysu na pewno trzeba było je przeznaczyć na inne cele, ale bezpośrednio nie zagrażały one stabilności państwa, zwłaszcza w początkowych fazach panowania, gdzie sytuacja ekonomiczna w kraju była pod kontrolą. Mimo wszystko w 1793 „Austriaczka” zostanie ścięta, prawie nikt nie będzie zasmucony wieścią, że królowa nie żyje, a cała ta nienawiść zaczęła się po tak zwanej „aferze naszyjnikowej”, która była zwykłym oszustwem wymierzonym w autorytet królowej.


Przedmiotem oszustwa był naszyjnik, zamówiony jeszcze przez Ludwika XV u dwóch jubilerów niemieckich, jako prezent dla swojej kurtyzany Madame du Barry. Zrobiony z diamentów, wart był kolosalną cenę 1 600 000 liwrów (2 048 000€), nie został zakupiony przez króla, gdyż zmarł on w międzyczasie. Madame du Barry została odesłana z dworu, a oferta zakupu została przedstawiona jego następcy, Ludwikowi XVI, który nie zamierzał go zakupić dla swojej małżonki, ponieważ cena była zbyt wysoka. 

Główne nazwiska zamieszne w całą tę sprawę to: Joanna de Saint-Rémy, znana jako hrabina de la Motte oraz kardynał de Rohan. Hrabina wywodziła się z dawnej linii królewskiej rodu Walezjuszów, ale nie posiadała majątku, mimo wszystko Kardynał, który bardzo chciał uzyskać względy królowej, uległ manipulacji tejże hrabiny, która stała za całą intrygą. Hrabina de la Motte zwróciła się do kardynała o nabycie naszyjnika w imieniu królowej. Według jej kłamstw królowa chciała wejść w jego posiadanie, ale król nie wyraził zgody, dlatego też zwróciła się do osoby duchownej na wysokim stanowisku, które wówczas w społeczeństwie cieszyły się ogromnym szacunkiem. Ucieszony kardynał namówił jubilerów na wydanie naszyjnika i płatność w kilku ratach, lecz naszyjnik nigdy nie został doręczony królowej.


Kiedy pierwsza płatność nie dotarła do jubilerów, Ci zwrócili się listownie do Marii Antoniny, ale ta nie wiedząc, o co chodzi, zignorowała list. Król został poinformowany o całej sytuacji i w trakcie celebracji Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Wersalu oskarżył kardynała o wzięcie udziału w spisku, ten próbował się wytłumaczyć, ale początkowo nikt mu nie uwierzył, jednakże, w trakcie procesu prawda wyszła na jaw; na umowie, na której rzekomo znajdował się podpis Marii Antoniny widniało Marie Antoinette de France, ale królowa w dokumentach podpisywała się jako Marie Antoinette  (w specjalnych dokumentach Marie Antoinette de Lorraine lub d’Autriche). Po procesie kardynał został uniewinniony, lecz zanim doszło do aresztowania hrabiny de la Motte udało się jej sprzedać naszyjnik po wcześniejszym rozdrobnieniu go na małe diamenty. Została ona wychłostana i uwięziona, a na jej skórze wypalono literkę V od słowa voleuse (fr.złodziejka). Po kilku latach uda się jej zbiec do Londynu, gdzie umrze. 

Maria Antonina była niewinna, lecz jej autorytet został mocno nadszarpnięty i od tego momentu wszyscy zaczną przyglądać się ekstrawaganckiemu życiu królowej. Wysoki odsetek społeczeństwa nie wierzył w niewinność królowej, a cała sytuacja stała się inspiracją dla artystów, którzy tworzyli różnego rodzaju satyry o Marii Antoninie.

Centrum Polsko-Francuskie Olsztyn

Autor: Piotr Wójcicki

2025. Centrum Polsko-Francuskiego Côtes d'Armor Warmia i Mazury w Olsztynie. Wszystkie prawa zastrzeżone.