ul. Dąbrowszczaków 39, I p.
10-542 Olsztyn (mapa)

 

+48 89 527 63 73
+48 504 914 186

PL FR
CPF Olsztyn
moustache

Paryż znany jest pod wieloma imionami jak miasto miłości lub stolica mody. Miasto z kilkunastowieczną historią, założone jeszcze przez Celtów w III wieku p.n.e., zostało stolicą Francji za panowania króla Franków, Chlodwiga I w VI wieku. Paryż od setek lat jest dla wielu źródłem inspiracji i pewnego rodzaju ziemią obiecaną. Miasto pojawia się we wszystkich formach sztuki, we wszystkich zakątkach Ziemi, ale co sprawia, że jest ono tak wyjątkowe ? Nie będę starał się rozwiązać tej zagadki ani nikogo przekonywać czy tak naprawdę jest, natomiast, zapraszam na wycieczkę po XIX-stowiecznym Paryżu widzianym okiem Stanisława Wokulskiego, głównego bohatera z „Lalki” Bolesława Prusa.

Tak, jak już wspomniałem, Paryż ma dość długą historię. W mieście znajdują się liczne zabytki z różnych epok historycznych, przedstawiające różne style architektoniczne. Stanisław Wokulski, który przybywa do Paryża po zawodzie miłosnym, początkowo jest obojętny, jednak miasto i nowo poznani ludzie tchną nadzieję i rozbudzają na nowo pasję w mężczyźnie.

Najbardziej poruszyła go logika i układ miasta: 

“Tylko jeden człowiek, i w dodatku genialny człowiek, może wytworzyć jakiś styl, jakiś plan — myślał. – Ale żeby miliony ludzi, pracujących przez kilka wieków i niewiedzących jeden o drugim, wytworzyło jakąś logiczną całość, jest to wspaniałe.”

Według Wokulskiego miasto przypominało żyjący organizm:

“(…) oś krystalizacji miasta podobna jest do olbrzymiej gąsienicy (mającej prawie sześć wiorst długości), która znudziwszy się w Lasku Vincennes poszła na spacer do Lasku Bulońskiego. Ogon jej opiera się o plac Bastylii, głowa o Łuk Gwiazdy, korpus prawie przylega do Sekwany (…)”

Paryż w „Lalce” przedstawiony jest jako miasto pozytywistyczne, postawione w opozycji z Warszawą, która przechodziła okres przemian przemysłowych, które dawno już przeszły we Francji.

Na zasadzie kontrastu zestawione zostało m.in. bogactwo miasta:

“Opera?… – myśli Wokulski. – Ależ tu jest więcej marmurów i brązów aniżeli w całej Warszawie!…”

” Wokulski idzie dalej i z największą uwagą przypatruje się kamienicom Cóż tu za sklepy!… Najlichszy z nich lepiej wygląda aniżeli jego, który jest najpiękniejszym w Warszawie. Domy ciosowe; prawie na każdym piętrze wielkie balkony albo balustrady biegnące wzdłuż całego piętra”.


Społeczeństwo w Paryżu ludzie byli pełni pasji, pracowici, szczęśliwi: 

” Praca nad szczęściem we wszystkich kierunkach — oto treść życia paryskiego. Tu przeciw zmęczeniu zaprowadzono tysiące powozów, przeciw nudzie setki teatrów i widowisk, przeciw niewiadomości setki muzeów, bibliotek i odczytów. Tu troszczą się nie tylko o człowieka, ale nawet o konia dając mu gładkie gościńce; tu dbają nawet o drzewa, przenoszą je w specjalnych wozach na nowe miejsce pobytu, chronią żelaznymi koszami od szkodników, ułatwiają dopływ wilgoci, pielęgnują w razie choroby.”

„Francuz, gdy coś wytwarza, dba naprzód o to, ażeby dzieło jego odpowiadało swemu celowi, a potem, ażeby było piękne. I jeszcze nie kończąc na tym troszczy się o jego trwałość i czystość. Prawdę tę stwierdzał Wokulski na każdym kroku i na każdej rzeczy, począwszy od wózków wywożących śmiecie do otoczonej barierą Wenus milońskiej. Odgadł również skutki podobnego gospodarstwa, że nie marnuje się tu praca: każde pokolenie oddaje swoim następcom najświetniejsze dzieła poprzedników dopełniając je własnym dorobkiem.”

Pierwszy raz nasz bohater spotkał się, z tym że miasto mogło być aż tak różnorodne: 

„Oto miasto — myślał — w którym więcej przeżyłem w ciągu jednej godziny aniżeli w Warszawie przez całe życie… Oto miasto!…”

A ludzie w nim tak różnorodni:

“(…) gdzie znajdują się poszukiwacze skarbów, najemni obrońcy honoru, dystyngowane damy, które handlują tajemnicami, kelnerzy rozprawiający o chemii i chemicy, którzy chcą zmniejszyć ciężar gatunkowy ciał…”

Brzmi tak jak Arkadia, ale Prus opisywał miasto ze swoich obserwacji. Nie próbował go idealizować. Miasto było dobrze rozwinięte, zadbane i wiecznie żywe. Przy zestawieniu z Warszawą trzeba rzec, że wyprzedzało je pod wszystkimi kryteriami. Jak to możliwe ?

Wokulski znalazł odpowiedź, co sprawia, że Paryż jest, jaki  jest, mianowicie:

” Raz będąc w obserwatorium rzucił okiem na klimatyczną mapę Europy i zapamiętał, że średnia temperatura Paryża jest o pięć stopni wyższą aniżeli Warszawy. Znaczy, że ów Paryż ma rocznie więcej o dwa tysiące stopni ciepła aniżeli Warszawa. A że ciepło jest siłą, i to potężną, jeżeli niejedyną siłą twórczą, więc… zagadka rozwiązana…”

Nie wiem, czy się zgadzacie, ale coś w tym jest, a w coś trzeba wierzyć. Wokulski był o tym święcie przekonany, jednak uczucie było silniejsze i wrócił on do Warszawy, do Izabeli, żeby o nią walczyć.

 

Centrum Polsko-Francuskie Olsztyn

Autor: Piotr Wójcicki

Nie tylko Rose, którą w filmie „Titanic” zagrała Kate Winslet, zamarła z wrażenia kiedy Cal (Billy Zane) podarował jej, jako prezent zaręczynowy, błękitny diament – “Le coeur de la mer” – królewską biżuterię francuską. Prawdą jest, że pod koniec XVII wieku Ludwik XIV nabył cenny kamień przywieziony przez francuskich podróżników z wyprawy do Indii, natomiast trzeba zwrócić uwagę, że kamień naprawdę nosi nazwę “Hope”. James Cameron zainspirował się historią diamentu, który uważany jej za „przeklęty”, jednakże nie zatonął on na pokładzie statku, co więcej, nigdy go tam nie było. 

Odkrycie cennego kamienia

Wracając do początków, diament został odkryty przez francuskiego badacza Jean-Baptiste Taverniera w Indiach w XVI wieku. Był to największy ze znalezionych kamieni, w obecnym systemie metrycznym byłoby to 115 karatów. Został przetransportowany wraz z innymi do Francji, gdzie dotychczas największym powodzeniem cieszyły się perły, mimo to, drogocenna biżuteria od razu przypadła panującemu monarsze do gustu. Król słońce nabył tenże diament wraz z wieloma innymi i wyznaczył nowe tendencje modowe, ale to „Hope” pozostał jego ulubionym. Po oszlifowaniu nazywany był błękitnym „diamentem korony francuskiej” (diamant bleu de la couronne).

Przyciągał on uwagę nie tylko przez wielkość, ale także ciemnobłękitną barwę. Jest to jeden z najrzadziej pojawiających się kamieni w przyrodzie, co jeszcze bardziej podkreśla jego wyjątkowość, jednakże oprócz piękna, wiąże się z nim straszna legenda:

Zbójcy ukradli naszyjnik z pomnika bogini hinduskiej Sitâ’y, za co zostali ukarani uderzeniem pioruna. Od tamtej pory, każdy następny właściciel tejże biżuterii miał zostać ukarany

Właściciele “Hope

Pierwszym posiadaczem, a w tym przypadku posiadaczką, którą spotkał tragiczny koniec była Maria Antonina, ostatnia królowa francuska przed rewolucją, ścięta w jej trakcie. W tym przypadku ciężko zrzucić winę jej końca na klątwę, ale potem sytuacja jej następców się nie poprawiła.

W czasie Rewolucji diament zniknął i w 1813 roku pojawił się w Londynie, zanim został zakupiony, uległ kolejnemu oszlifowaniu;  o wadze 45,52 karatów i owalnym kształcie został nabyty po kilku latach przez jedną z najbogatszych rodzin na starym kontynencie – Hope (stąd też bierze się jego nazwa) – którą doprowadził do ruiny finansowej. Kamień w tej formie istnieje do dziś, jednakże w XX wieku jego właściciele zmieniali się bardzo często, m.in. w jego posiadanie wszedł jubiler Pierre Cartier.

Monsieur Cartier miał ogromny problem, aby znaleźć kupca na naszyjnik, ponieważ wszyscy wiedzieli, jaki los spotkał jego poprzedników, ale po długich poszukiwaniach kupiec został znaleziony. Amerykańska miliarderka Evalyn Walsh McLean oczarowała się biżuterią i chciała wszystkim udowodnić, że nie ma żadnej klątwy. Przez kilka lat był spokój, jednakże była to cisza przed burzą. W krótkim odstępie czasu: najpierw zmarł jej syn, później córka, a do tego wszystkiego rozwiodła się z mężem. Kobieta próbowała odsprzedać naszyjnik, ale bezskutecznie. Po utracie dzieci zmarła niedługo później.

Obecnie naszyjnik znajduje się w muzeum historii naturalnej w Waszyngtonie i jest drugim, po Mona Lisie, najczęściej oglądanym dziełem sztuki. Hope oraz dwa inne diamenty: Orłow i Czarny Orłow; są uważane za przeklęte kamienie. Nie wiadomo, ile jest w tym prawdy, może po prostu właściciele mieli pecha, jednakże istnieje jedna uniwersalna prawda, która ich dotyczy: są piękne.

Centrum Polsko-Francuskie Olsztyn

Autor: Piotr Wójcicki

Pierwsze wzmianki o mitycznym stworze, który przypomina krzyżówkę smoka z wężem, odsyłają nas jeszcze do Starożytności, ale my skupimy się na tej wersji Średniowiecznej, francuskiej. 

Upiorna kreatura, zamieszkiwała nad brzegami Sekwany, w niektórych wersjach mawiają, że zionęła wodą, w innych, że ogniem, jedno jest pewne, siała terror. Swoimi pazurami rozszarpywała ludzi, a także niszczyła plony. Wszystko zmieniło się, gdy w Rouen pojawił się św. Roman, nowy biskup. 

Tylko za pomocą znaku krzyża udało mu się ujarzmić bestię, a co było dalej, to znamy dwie wersje historii. Pierwsza, że jego ciało zostało spalone, ale nie spłonęła jego głowa, którą przymocowano do pali; miało to służyć, jako przedmiot chroniący od zła i grzechu. Natomiast druga wersja, mówi, że całe ciało zmieniło się w kamień, cel użycia był taki sam.

Jedno jest pewne, gargulce zostały w Rouen, a nawet stały się symbolem architektury francuskiej. Można je znaleźć, tak samo, jak chimery na między innymi katedrach. Mają głównie funkcję ozdobną, ale są wykorzystywane również jako rynny. Następnym razem przyjrzyjcie się uważnie.

Centrum Polsko-Francuskie Olsztyn

Afera naszyjnikowa Gargulec Guignol Historia Klątwa Konflikt książka Kuchnia Lalka Lyon Maria-Antonina marionetka Naszyjnik Paryż Rouen Wypieki Św.Roman

Autor: Piotr Wójcicki

Chyba wszyscy wiedzą, że Francuzi uwielbiają produkty z piekarni i z cukierni, a pop kultura doprowadziła, że wszyscy romantycy chcieliby zjeść croissants nad Sekwaną, może przy okazji skusiliby się też na pain au chocolat… zaraz pain au chocolat czy chocolatine? W Paryżu usłyszy się tę pierwszą wersję, ale nie znaczy to, że w całym państwie używa się tego samego nazewnictwa. Zdecydowana większość Francuzów używa nazwy pain au chocolat, jednakże zaraz udowodnię, że nazwa chocolatine jest tą poprawną.  

Zaczynając od aspektu kulinarnego, czyli w tym przypadku tego najważniejszego, zauważymy, że słowo pain, czyli chleb, a w tym przypadku bułka, nie mają nic wspólnego z wyrobem, o który toczy się spór. Mianowicie, ciasto, z którego robi się pain au chocolat przypomina to do croissants, a ciężko to porównać to wspomnianego już pain.

Co więcej, szukając w kronikach i innych źródłach historycznych, termin chocolatine pojawił się dużo wcześniej, bo już na początku XIX wieku. Silna zażyłość między Francją i Austrią doprowadziła do wielu wymian kulturowych, w tym tych na poziomie kulinarnym. Kiedy Francuzi usłyszeli Austriaka mówiącego schokoladencroissant przekształcili to na swoją chocolatine, a to właśnie stąd Francuzi zaczerpnęli inspirację do opracowania przepisu. Jest to dobry moment, żeby zwrócić uwagę, na to, że krążąca po internecie informacja, że nazwa wywodzi się od angielskiego chocolate in to fake news. 

Paradoksalnie, poprawna nazwa została zdominowana przez określenie, które przyszło później i mimo licznych prób unifikacji, to Francuzi nadal spierają się o to samo (i na pewno będą jeszcze bardzo długo), a my zastanówmy się, czy naprawdę liczy się to, jak coś smakuje, czy jak się nazywa. 

Niestety nie możemy podzielić się z Państwem wyrobami przez ekran, ale na rozbudzenie apetytu przesyłamy piosenkę Joe Dassin o pain au chocolat własnie, to znaczy o chocolatine… a zresztą, po prostu posłuchajcie!

Autor: Piotr Wójcicki

Centrum Polsko-Francuskie Olsztyn

Autor: Piotr Wójcicki

”Królowa deficyt”, to jeden z wielu przydomków, który został nadany ostatniej królowej Francji przed Wielką Rewolucją Francuską. Utrzymywanie dworu w pałacu królewskim w Wersalu było ogromnym wydatkiem dla budżetu królestwa, co budziło gniew opinii publicznej, zwłaszcza negatywnie odbierane były modowe kaprysy Marii Antoniny, ale czy jedna osoba byłaby w stanie wyczyścić królewskie skarbce? Oczywiście, sumy te były przesadzone, a w czasach kryzysu na pewno trzeba było je przeznaczyć na inne cele, ale bezpośrednio nie zagrażały one stabilności państwa, zwłaszcza w początkowych fazach panowania, gdzie sytuacja ekonomiczna w kraju była pod kontrolą. Mimo wszystko w 1793 “Austriaczka” zostanie ścięta, prawie nikt nie będzie zasmucony wieścią, że królowa nie żyje, a cała ta nienawiść zaczęła się po tak zwanej „aferze naszyjnikowej”, która była zwykłym oszustwem wymierzonym w autorytet królowej.


Przedmiotem oszustwa był naszyjnik, zamówiony jeszcze przez Ludwika XV u dwóch jubilerów niemieckich, jako prezent dla swojej kurtyzany Madame du Barry. Zrobiony z diamentów, wart był kolosalną cenę 1 600 000 liwrów (2 048 000€), nie został zakupiony przez króla, gdyż zmarł on w międzyczasie. Madame du Barry została odesłana z dworu, a oferta zakupu została przedstawiona jego następcy, Ludwikowi XVI, który nie zamierzał go zakupić dla swojej małżonki, ponieważ cena była zbyt wysoka. 

Główne nazwiska zamieszne w całą tę sprawę to: Joanna de Saint-Rémy, znana jako hrabina de la Motte oraz kardynał de Rohan. Hrabina wywodziła się z dawnej linii królewskiej rodu Walezjuszów, ale nie posiadała majątku, mimo wszystko Kardynał, który bardzo chciał uzyskać względy królowej, uległ manipulacji tejże hrabiny, która stała za całą intrygą. Hrabina de la Motte zwróciła się do kardynała o nabycie naszyjnika w imieniu królowej. Według jej kłamstw królowa chciała wejść w jego posiadanie, ale król nie wyraził zgody, dlatego też zwróciła się do osoby duchownej na wysokim stanowisku, które wówczas w społeczeństwie cieszyły się ogromnym szacunkiem. Ucieszony kardynał namówił jubilerów na wydanie naszyjnika i płatność w kilku ratach, lecz naszyjnik nigdy nie został doręczony królowej.


Kiedy pierwsza płatność nie dotarła do jubilerów, Ci zwrócili się listownie do Marii Antoniny, ale ta nie wiedząc, o co chodzi, zignorowała list. Król został poinformowany o całej sytuacji i w trakcie celebracji Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny w Wersalu oskarżył kardynała o wzięcie udziału w spisku, ten próbował się wytłumaczyć, ale początkowo nikt mu nie uwierzył, jednakże, w trakcie procesu prawda wyszła na jaw; na umowie, na której rzekomo znajdował się podpis Marii Antoniny widniało Marie Antoinette de France, ale królowa w dokumentach podpisywała się jako Marie Antoinette  (w specjalnych dokumentach Marie Antoinette de Lorraine lub d’Autriche). Po procesie kardynał został uniewinniony, lecz zanim doszło do aresztowania hrabiny de la Motte udało się jej sprzedać naszyjnik po wcześniejszym rozdrobnieniu go na małe diamenty. Została ona wychłostana i uwięziona, a na jej skórze wypalono literkę V od słowa voleuse (fr.złodziejka). Po kilku latach uda się jej zbiec do Londynu, gdzie umrze. 

Maria Antonina była niewinna, lecz jej autorytet został mocno nadszarpnięty i od tego momentu wszyscy zaczną przyglądać się ekstrawaganckiemu życiu królowej. Wysoki odsetek społeczeństwa nie wierzył w niewinność królowej, a cała sytuacja stała się inspiracją dla artystów, którzy tworzyli różnego rodzaju satyry o Marii Antoninie.

Centrum Polsko-Francuskie Olsztyn

Autor: Piotr Wójcicki

Guignol to dla Francuzów teatr marionetek, a teatr marionetek to Guignol, ale jak to wszystko się zaczęło? Trzeba przenieść się do dziewiętnastowiecznego Lyonu i wspomnieć sylwetkę Laurenta Mourguet.

“Ojciec” Guignola zaczynał jako pracownik w zakładach tkackich, z czego słynął ówczesny Lyon, jednakże fundusze z tego płynące były nie wystarczające, aby utrzymać rodzinę, dlatego też Laurent przekształcił się, dziś powiedzielibyśmy dentystę, wtedy musiał po prostu wyrywać zęby. Klienci narzekali, bo proces odbywał się bez znieczulenia, więc w celu złagodzenia ich cierpienia Laurent używał marionetki Poliszynela; śmieszna historyjka chociaż trochę odwracała uwagę od źródła bólu.

Laurent, który zdał sobie sprawę, że pomysł z Poliszynelem to był strzał w dziesiątkę, postanowił stworzyć własną marionetkę, którą wykonał na swoje podobieństwo. Do końca dziewiętnastego wieku nie było uśmiechu na jego twarzy, który znamy, dzisiaj dlatego też jedna z hipotez mówi, że nazwa wzięła się od powiedzenia sąsiada Laurenta, który mawiał “c’est guignolant”, co znaczyło to niepokojące. Wiemy, że Laurent bardzo lubił używać tego powiedzenia w teatrzyku. Inną wersją pochodzenia imienia, którą znajdziemy w Laroussie to fakt, że w tym okresie w Lyonie mieszkał i pracował tkacz Guignol.

Forma teatru, w jakiej występował Guignol, czerpała inspirację z commedii dell’arte, a prosta forma, która miała być łatwa w odbiorze, dynamiczna i zabawna szybko przypadła do gustu mieszkańcom Lyonu, lecz cały teatrzyk o Guignolu to nie był tylko on, byli też tam jego przyjaciele i rodzina.

Po śmierci Laurenta jego dzieci kontynuowały dzieło ojca, który zyskiwał popularność w całej Francji a w dwudziestym wieku, dzięki braciom Neichthause sława naszej marionetki przekroczyła granice Francji.

Na zawsze połączony z miastem Lyon, Guignol nie jest tylko marionetką, zabawką dziecięcą czy postacią z filmów, chociaż możemy go tam znaleźć, ale stał on się żywym symbolem, postacią, która zmieniła teatr marionetek we Francji i nie tylko.

Autor: Piotr Wójcicki

Będąc na wyprawie morskiej na terenie dzisiejszego Chile francuski inżynier Amédée-François Frézier badał zwyczaje żywieniowe mieszkańców. Podobno został tam tak naprawdę wysłany przez króla, by ocenić budowane fortyfikacje przez Hiszpanów, a badania roślin jadalnych były tylko przykrywką. W ten sposób trafił na poziomki, które różniły się nieco wielkością od tych europejskich. Przywiózł sadzonki w prezencie królowi Francji Ludwikowi XIV, który bardzo przepadał za poziomkami. Smak i wielkość spodobała się na tyle królowi, że na jego życzenie francuski botanik Antoine Duchesne po wielu próbach skrzyżował dwie odmiany poziomek (chilijskie i wirginijskie), otrzymując znane nam dziś truskawki. Zagościły na dobre na stołach europejskich, stanowiły znakomity dodatek do szampana.

Więc truskawka to duża poziomka i do tego francuska.

Z pewnością wielu z nas przygląda się międzynarodowym mistrzostwom w tenisie we Francji, tym bardziej że Iga Świątek po raz drugi w karierze zagra w finale wielkoszlemowego French Open na kortach im. Rolanda Garrosa!

Ale czy wiecie skąd się wzięła ta nazwa Roland Garros? Okazuje się, że Rolland Garros wcale nie był zawodowym tenisistą, a tym bardziej entuzjastą tenisa. Na początku pragnął zostać pianistą. Był absolwentem dużej francuskiej szkoły biznesu, zbudował własną firmę zajmującą się sprzedażą samochodów w eleganckiej dzielnicy Paryża.

Po obejrzeniu pierwszych pokazów lotniczych w 1909 poświęcił się nowej pasji i już przed wojną został znanym lotnikiem. Na początku XX wieku postawił sobie kilka lotniczych wyzwań, z którymi się zmagał, co uczyniło z niego bohatera odważnego i o szalonej determinacji.

Po wybuchu I wojny światowej, wstąpił do francuskiego lotnictwa wojskowego. Garros interesował się samolotami także od strony technicznej. Opracował mechanizm synchronizujący karabin maszynowy z ruchem śmigła. Został wzięty do niewoli, gdzie próbował konspiracji. Wysłał więc do Francji zaszyfrowane wiadomości zawierające mapę Niemiec, ukryte w… rakietach tenisowych…

Pomimo tego, że jego stan zdrowia pogorszył się po 3 latach w więzieniu, nadal zdecydował się wrócić na wojnę, jednak ta determinacja kosztowała go życie 5 października 1918 roku.

W 1928 roku to Emile Lesueur, przyjaciel Garrosa z czasów studenckich oraz prezydent klubu Stade Français zaoferował użyczenie ziemi pod budowę nowego stadionu niedaleko Lasu Bulońskiego i stacji metra Porte d’Auteuil, pod warunkiem uhonorowania Garrosa mianem patrona obiektu.

Dzisiaj nazwisko tego francuskiego bohatera jest kojarzone przez kibiców na całym świecie z drugim turniejem Wielkiego Szlema w roku, które rozgrywa się na przełomie maja i czerwca.

Taka to historia.

We Francji, oprócz znanego nam święta konwalii / muguet, niemałe znaczenie odgrywają żonkile. W niewielkiej części Francji w Vosges odbywa się również święto z kwiatami w roli głównej.

Każdego roku tysiące ludzi gromadzi się w Gerardmer, aby celebrować Święto Żonkili, kwiaty które są symbolem wschodniej Francji. Około dwudziestu pojazdów paraduje po ulicach ozdobionych żonkilami, a wykonanie tej pracy zajmuje 5-6 miesięcy.

Święto to ma już swoją historię, tradycja wzięła początek w ubiegłym stuleciu i która trwa i rozwija się do dziś. Okazuje się, że w 1934 roku miłośnicy motoryzacji postanowili udekorować swoje maszyny żonkilami i w ten sposób przemieszczali się po ulicach. Największe wrażenie zrobiły nie same samochody, ale te kwiatowe dekoracje! Od tego czasu  pojazdy spacerują z różnymi roślinnymi rzeźbami.

Kolejna edycja odbędzie się 16 kwietnia 2023 roku, więc jest czas na zaplanowanie podróży do tego pięknego regionu.

Nazwa żonkile pochodzi od francuskiego słowa jonquille.

Pierwszy kwietnia we Francji to moment, na który czekają z wielką niecierpliwością wszystkie dzieci i dorośli. Dzień wcześniej przygotowuje się w domu masę małych rybek z papieru, które przykleja się na plecy nauczycieli albo koleżanek i kolegów z klasy. Robi się sobie nawzajem żarty, a na koniec przyznajemy, że to nie była prawda, że to był po prostu “poisson d’avril”.

Skąd wzięła się ta tradycja?

Trzeba przyznać, że jest kilka wyjaśnień i nie wiadomo do końca, które może być właściwe i ostateczne.

Skupmy się na hipotezach najbardziej prawdopodobnych.

Jedno związane jest z królem Francji, Karolem IX, który zorientował się, że nowy rok zaczynał się w niektórych regionach Francji w różnym czasie, wraz z nadejściem wiosny, czyli 1 kwietnia. Wobec czego zdecydował ujednolicić kalendarze, wydając edykt z Roussillon nakazujący datę 1 stycznia jako datę rozpoczęcia nowego roku. 1 kwietnia był dniem, kiedy każdy robił sobie nawzajem noworoczne prezenty, aby uczcić mijający rok. Jednocześnie śmiano się sobie z osób, którym trudno było przyzwyczaić się do nowego kalendarza, otrzymywali więc śmieszne prezenty, które stopniowo zostały zastąpione przez żarty i śmieszne upominki.

Ale dlaczego jest mowa o rybach?

Jeśli zaś chodzi o morskie zwierzęta tego dnia, to najprawdopodobniej wynikało to z powrotu z sezonu z połowu makreli. Początek kwietnia to rozpoczęcie sezonu wędkarskiego, jednak w tym czasie połowy były raczej nieudane. „Poisson d’avril” / „kwietniowa ryba” byłaby więc aluzją do łapania naiwnych ludzi dając im rodzaj przynęty.

Jeszcze inni natomiast twierdzą, że w niektórych regionach połów ryb był w tym okresie zabroniony. Niektórzy więc robili żarty ofiarując fałszywe ryby rybakom.

Istnieje również wyjaśnienie „zodiakalne” – znak zodiaku ryb został przyjęty za symbol tego dnia.

Niektórzy odnoszą się również do tradycji chrześcijańskiej, ponieważ 1 kwietnia często wypada w okresie Wielkiego Postu, kiedy zamiast mięsa spożywano postne ryby.

Na początku XX wieku ukształtowała się nowa tradycja wysyłania sobie nawzajem mniej lub bardziej zabawnych, ozdobionych rybami. Dziś media czy instytucje bawią się w to święto, wymyślając swoim odbiorcom mniej lub bardziej nieprawdopodobne historie.

Z pewnością trudno oddzielić prawdę od fałszu. Jeśli więc chcecie spędzić ten dzień dość zabawnie, warto przygotować ryby, trochę taśmy klejącej oraz nieco dyskrecji żeby być jak najbardziej skutecznym.

2021. Centrum Polsko-Francuskiego Côtes d'Armor Warmia i Mazury w Olsztynie. Wszystkie prawa zastrzeżone.